Jak ma wyglądać sztuka na miarę otoczenia po rewolucji technologicznej? Jak dotąd próbki teatru przyszłości możemy było zobaczyć pod postacią wielkich, komercyjnych produkcji, jak np. musical "Piloci", gdzie zaawansowana technologia gra równie ważną rolę, co aktorzy. Poza pokazaniem, że można i tak, niewiele jednak z tego wynika. Inaczej wydaje się być w przypadku offowej sztuki "Gluten Sex" grupy Potem-o-tem, którą można od niedawna obejrzeć w Warszawie.
Jeśli zdecydujecie się kupić (za 50 złotych, jakie możliwości zostanie wam wielokrotnie wypomniane) bilet na spektakl „Gluten Sex” grupy Potem-o-tem czeka was wiele niespodzianek jak i również tylko jedno rozczarowanie. Mały i niewinny spoiler – w sztuce nie ma aż tak dużo glutenu, choć odgrywa on jakąś rolę. Seksu również nie będzie aż tak sporo, a jeśli już wówczas w wersji cyber.
Foto: Darek Redos / Potem-o-temŚwiat po rewolucji technologicznej jest pełen samotnych ludzi
Czas akcji sztuki "Gluten Sex" to rok 2028. Progres technologiczny dokonał się. Ludzie po części żyją już w wirtualnej rzeczywistości, zaś kolejni technologiczni geniusze działają nad tym, by żyli w niej jeszcze bardziej.
Jednym z takich geniuszy jest Leon Maksymalnie, informatyk pochodzący z Lokalny. Na początku spektaklu informuje mężczyzna widzów, że właśnie uczestniczą w przeprowadzanym przez jego teście autorskiego programu z pogranicza neuropsychologii, bioinformatyki, virtual reality i hipnozy, o nazwie Gluten Sex.
Foto: Darek Redos / Potem-o-temJeśli imię i miano bohatera z czymś (kimś) wam się kojarzy, wówczas słusznie. Zarówno sama odmianę Leona, jak i dużo wątków oraz gagów stanowią luźne i zabawne nawiązanie do świata nowych inżynierii, który nawet niezbyt zaciekawieni tematem widzowie choć nieco kojarzą. Bo kto nie słyszał o Elonie Musku?
Co by stało, gdyby Elon Musk urodził się na terytorium polski? Mogłoby stanowić całkiem zabawnie. Choć świat zdominowany przez wytwory postępu technologicznego ukazany w spektaklu „Gluten Sex” jest poniekąd smutny. Przepełniają fita samotni ludzie, niezdolni do tworzenia trwałych więzi, natomiast pragnący ich chyba w wyższym stopniu niż kiedykolwiek. Choć pod ręką mają narzędzia do załatwienia sobie (cyber)towarzystwa, wówczas bliski kontakt z fachowym człowiekiem okazuje się nie zaakceptować do zastąpienia.
Foto: Darek Redos / Potem-o-temSpektakl, który angażuje widza i nie pozwala mu się nudzić
Trudno napisać recenzję tej sztuki. Nie mogę zbyt wiele zdradzić, bo ważnym elementem te spektaklu jest to, że widz nie zaakceptować ma pojęcia, co za chwilę będzie się wraz z nim działo. A historia się z nim dużo – zmienia miejsca, ogląda różne pomieszczenia, musi spoglądać na różne środki przekazu.
Wszystko zaczyna się od tego, że widzowie wsiadają do autokaru zaparkowanego przy Placu Defilad po Warszawie. W pojeździe firany są zaciągnięte. Autokar wyrusza, a widzowie nie znają, dokąd jadą i co czeka ich na miejscu. Tymczasem spektakl już utrzymuje. Wojciech Malajkat, wymieniony na czele obsady całego widowiska za chwilę poinformuje widownię, że czegokolwiek się spodziewali, tego raczej się nie zaakceptować doczekają.
Foto: Darek Redos / Potem-o-temMogę tylko obiecać, że widzów oczekuje wspaniałe widowisko. Takie, na którym nie powinni się znudzić nawet bardzo ludzie młodzi, bo ciągłe zmiany, w które obfituje scenariusz, odrzucić pozwolą ich uwadze się rozproszyć.
Widzowie są zaangażowani w przebieg spektaklu. Właściwie mogą spokojnie dać wiarę, że nie są w teatrze, lecz testują system Leona Maksa i oto znaleźli się w wirtualnej rzeczywistości.
Z przymrużeniem oka o tym, jakie możliwości nas boli
Cała sztuka wydaje się być utrzymana w mocno humorystycznym stylu. Żartuje się w niej ze wszystkiego – z postępu technologicznego, Wojciecha Malajkata, marketingu, Elona Muska, Kevina Speycey'a, „Gry na temat Tron”, Szekspira, studentów Akademii Teatralnej, Elona Muska, cyberseksu, feminizmu, tradycyjnego teatru, związków, polskich wesel, teatrów offowych, z grupy Potem-o-tem...
Mimo wszystko nie jedynie o rozrywkę tu chodzi. Chociaż tę złakniony widz dostanie i to po naprawdę dobrym stylu. Chociażby jeśli nie każdy kawał wywołuje salwę śmiechu, to poziom jest trzymany od początku do końca.
Foto: Darek Redos / Potem-o-temBardziej wrażliwy widz otrzymanie i stare dobre katharsis. Bo choć w żartobliwy sposób, to jednak ukazane są w naszej sztuce lęki współczesnego człowieka, któremu coraz trudniej tworzyć relacje, oszołomionego postępem technologicznym i niepewnego tego, w jakim kierunku zmierza rzeczywistość. Hiperbolizacja i wyśmianie jakichkolwiek problemów, z którymi zmagamy się i będziemy się zmagać z czasem, pozwoliło, w moim przekonaniu, odsłonić katalogów rozmiar. Często bowiem to właśnie te rzeczy, których boimy się najbardziej, staramy się ośmieszać.
Obawiających się niskiego poziomu offowych przedsięwzięć teatralnych pragnę ukoić – młodzi twórcy spośród Potem-o-tem za niewielkie pieniążki, jakimi dysponowali, stworzyli coś naprawdę dobrego. Całość jest świetnie przemyślana i zorganizowana, aktorzy grają dobrze, odrzucić boją się improwizować (ukłony dla grającego Leona Maksa Filipa Kosiora) i eksperymentować. Jeżeli chcecie wziąć uczestnictwo w nowoczesnym, kulturalnym przedsięwzięciu, które was wciągnie, rozerwie, a nawet skłoni do odwiedzenia zadumy – idźcie na „Gluten Sex”.